Wszystko zaczęło się w 2014 roku, kiedy światło dzienne ujrzał film nowozelandzkiego duetu Jemaine Clement i Taika Waititi, o jakże dwuznacznym tytule What We Do in the Shadows. Szybko okazało się, że to niesamowicie zabawna i oryginalna komedia o wampirach. Dodatkowo panowie wystąpili w filmie w głównych rolach i pokazali światu swój nietuzinkowy humor, a ja się zakochałam.
Na fali popularności bohaterów oraz koncepcji jaką jest mocumentary, film doczekał się pewnej kontynuacji w postaci serialu pod tym samym tytułem. Twórcą telewizyjnego odpowiednika jest Clement, który wraz z Waititi objął pieczę nad serią jako producent wykonawczy. Tak duża władza nad końcowym produktem musiała zapewnić sukces. Serial doczekał się już dwóch sezonów, emitowany jest przez stację FX od 2019 roku.
What We Do in the Shadows jest stylizowany na dokument o życiu codziennym wampirów, którze współdzielą dom na Staten Island. Koncept polega na tym, że “ekipa filmowa” towarzyszy grupie krwiopijców i rejestruje ich zwyczajne-niezwyczajne życie. A trzeba przyznać, że śledzone przez nas osobniki są dość oryginalne, a ich interakcje ze światem niezwykle twórcze i nietuzinkowe.
Chociaż wspominam o kontynuacji, to serial przedstawia nam innych bohaterów. Twórcy poszli też z duchem czasu i do grona wampirów dołączyła kobieta oraz przedstawiciel innej rasy, żeby zapewnić sobie “reprezentację” i różnorodność problemów.
Szefem domostwa, trochę z przypadku, a nie z powodu jego zdolności przywódczych jest Nandor the Relentless (Kayvan Novak). Niegdyś władca fikcyjnego państwa na bliskim wschodzie, mąż wielu żon, które porzucił dla bycia wampirem na początku XV wieku. Kolejnym jakże męskim przedstawicielem tej barwnej ferajny jest Laszlo Cravensworth (Matt Berry). Angielski arystokrata aspirujący do bardzo klasycznego obrazu wampira; został zmieniony przez swoją późniejsza żonę. Twierdzi, że był Kubą Rozpruwaczem. A skoro o żonie mowa, żeńskim wampirem jest Nadja (Natasia Demetriou). Pochodząca z Rumunii, stanowi swoistą przeciwwagę dla swoich męskich odpowiedników. Kolejnym wampirem jest Colin Robinson (Mark Proksch). Bardzo nudny, pracownik korporacji, siedzący w swoim małym boksie w biurze i szukający ofiary. Bo któż, jeśli nie wampir energetyczny, może dopełnić dziwność tej zgrai? Ale to jeszcze nie koniec, albowiem Nandor posiada swojego sługę, gotowego zrobić wszystko dla daru nieśmiertelności. Oto Guillermo De la Cruz (Harvey Guillén), niepozorny Latynos z lekką nadwagą wprawiony w usuwaniu plam z krwi i pozbywaniu się zwłok.
Brzmi dziwnie? Jest dziwnie.
Nie byłam zupełnie przekonana do konceptu kobiety w gronie wampirzych nieudaczników — nie oszukujmy się, nie są to najbardziej rozgarnięte “osoby”, w dodatku mieszkają w jakieś małej dzielnicy Nowego Jorku, której nigdy nie umieli sobie podporządkować. A jednak Nadja zaskoczyła mnie nie raz i nie dwa, chociaż w pierwszych odcinkach wydawała się kiepskim dodatkiem. Myliłam się, i teraz już nie wyobrażam sobie innego składu. Podobnie zresztą brakowało mi postaci Vlada, Viago i Deacona (z oryginalnego filmu), ale Nandor i Guillermo rekompensują to z nawiązka. Cudny, nieszkodliwy sługa, pretendujący do bycia nowym lepszym Armandem z Wywiadu z wampirem, jest uroczym elementem.
Każda postać wnosi coś innego, bez czego serial by się nie udał. Nawet bardzo nudny Colin Robinson jest niezastąpiony. Jego umiejętność wysysania energii z wszelkich istot (wampirów też!) potrafi czasami zamieszać. Poza tym, nie jest traktowany zbyt poważnie przez swoich współlokatorów, co tworzy niepowtarzalną dynamikę wewnątrz domu.
Nie da się w kilku słowach opisać tego, o czym właściwie jest serial. Dla mnie to jedna z tych produkcji, które trzeba zobaczyć, bo What We Do in the Shadows jest niepowtarzalne. Specyficzny humor, niezdarność bohaterów w codziennych interakcjach, ich zadziwiające zajęcia (tworzenie rzeź sromu z krzaków na ogrodzie nie jest tak często spotykane) — wydaje mi się, że nie mam co opowiadać, bo nigdy nie znajdę odpowiednich słów.
Jednocześnie jest to serial, o którym prawie się nie mówi, a szkoda. Clementowi udało się też zebrać całkiem niezłą listę gości na przestrzeni tych dwóch sezonów. Tilda Swinton, Danny Trejo, Wesley Snipes, Evan Reachel Wood czy Mark Hamill.
Oczywiście jak każda produkcja, tak i What We Do in the Shadows ma swoje lepsze i gorsze odcinki. Było kilka, po których miałam takie “meh, potrafią lepiej”, i później dostawałam to lepiej. Ale jako całość, serial broni się sam. Trzeba dać mu szansę, bo potrafi zaskoczyć i rozbawić. Te clifhangery na końcu każdego sezonu! Ach, cudo! Mam nadzieję, że nie będę czekała wieczności na sezon 3.
Jest to jeden z tych seriali, który będę polecać każdemu. Podobnie zresztą film, który bardzo miło zaskoczył mojego Męża. Obraz z 2014 roku bywał dostępny na Netflix, obecnie za darmo w ramach Amazon Prime Video. Serial niestety jest płatny. Możliwe, że na fali większej popularności wykupi go jakaś polska stacja — trzeba czekać i mieć nadzieję.