Przeczytałam książkę, której nie potrafię do końca sklasyfikować gatunkowo. Na myśl przychodzi mi sportowo-kryminalny romans obyczajowy, ale to i tak nie oddaje złożoności tej powieści. Brzmi dziwnie? Wcale takie nie jest, bo Szkoła wyprzedzania Joanny Krystyny Radosz jest inna niż wszystko co do tej pory czytałam, w dodatku bardzo na plus.
Jak dla mnie jest to dość nietypowy debiut, bo wprawdzie autorka już ma na swoim koncie kilka publikacji — chociażby dwa tomy opowiadań w Czarnej książce — ale jest to selfpublishing i e-wydania. To nie jest tak, że nie uznaję selfa za pełnoprawne dzieło, wręcz przeciwnie. Jednak w Polsce to nadal nie to samo, bo pokutuje przekonanie, że jak ktoś zrobił sam, to gorzej. A Szkoła wyprzedzania to pierwsza powieść Radosz, w dodatku wydana tradycyjnie, przez Wydawnictwo IX — uznałam, że warto to odnotować — więc troszkę traktuje to jak jej powtórny debiut literacki.
Jak już wspomniałam, jest to książka wyjątkowa, która bardzo mnie zaskoczyła. Radosz w Szkole wyprzedzania łączy wszystkie swoje miłości, tworząc niezwykłą opowieść. I wbrew pozorom, tym dziwnym połączeniom gatunkowym i tematycznym, czyta się ją świetnie.
Rzecz dzieje się w Rosji. I chociaż ja o tym mocarstwie mam nikłe pojęcie, to na kartach powieści jest ono w jakiś sposób swojskie. Nie miałam ani chwilę wrażenia, że czytam sobie o jakimś egzotycznym państwie, a momentami nawet czułam się, jakbym zerkała na coś, co jest za rogiem. Ale żużel, to już dla mnie abstrakcyjny sport, bo ja zatrzymałam się gdzieś na skokach narciarskich i snookerze. I obawiałam się tego zderzenia ze światem w ogóle mi nie znanym. Jednak Radosz opisuje to w taki sposób, że nagle zaczynasz się emocjonować, i pewnie z chęcią jakiś mecz bym obejrzała, gdybym miała telewizję. Przyznam, że nigdy nie myślałam, że spodoba mi się sportowa książka, bo jednak ten żużel odgrywa tutaj duże znaczenie, jest jak jakiś samodzielny bohater w historii. Jestem pod wrażeniem.
Ale o czym jest powieść? O wszystkim! Głównym bohaterem jest Dymitr, człowiek z problemami na każdym polu, który się jeszcze do końca w życiu nie odnalazł. Kiedy go poznajemy, jego życie jest pełne sprzeczności: jest opiekunem jednego nastolatka, jego relacje z rodziną są w zasadzie złe albo nieistniejące, żyje trochę na kredyt i jest oddany całym sercem swojej żużlowej pasji (przy okazji tez pracy). Powieść rozpoczyna się od pogrzebu wielce szacownego ojca Dymitra — Wladymira — oraz konsekwencjami jego śmierci.
Oczywiście Szkoła wyprzedzania, to nie jest historia jednego smutnego faceta. Z ważniejszych postaci wymieniłabym też Emila, podopiecznego Dymitra, który własnie debiutował jako junior na torze żużlowym. Niepozorną Nataszę, psycholożkę zespołu Mega Łady z Togliatti, która jednocześnie jest córką trenera w tymże klubie — Igora. Dalej jest Iwan, zwany Wanią — obrzydliwie bogaty i niezwykle przyjazny biznesmen. Oraz masa bardziej lub mniej drugoplanowych bohaterów. I chociaż jest ich mnóstwo, to żadna nie wydaje się płaska czy papierowa.
Musze przyznać, że Radosz umiejętnie buduje fabułę, której tempo jest równe i nie ciągnie się niepotrzebnie. Czasami nawet chciałam krzyknąć na bohaterów, żeby powiedzieli mi co to za tajemnica już teraz, a nie ukrywali ją do odpowiedniego momentu. To chyba o czymś świadczy? Jestem bardzo pod wrażeniem plastycznych opisów, zupełnie nie udziwnionych, pełnych szczegółów a jednocześnie bez zbędnego rozdrabniania się. Czyta się je bardzo dobrze, budują one odpowiedni klimat i działają na wyobraźnię. Dodatkowo wszystkie dialogi w powieści są naturalne, odpowiednio dobrane do emocji bohaterów i ani razu nie poczułam się na tym polu oszukana.
Na dokładkę jest romans, a ja lubię dobra historię miłosną w tle. I nie ma w nim nic nachalnego, bo ten motyw cudnie wplata się w fabułę, jest wyważony, współgra z charakterami obojga zainteresowanych, i zwyczajnie dobrze się czyta.
Okej, wszystko pięknie ładnie, ale aby czy na pewno? Czy miałam jakiś problem? Tak. Długie rozdziały i niekończąca się liczba stron. I nie, to nie tak, że coś tu było złe, ale przy czytaniu miałam wrażenie, że procenty które pokazuje mi Kindle w ogóle się nie zmieniają, chociaż ja ciągle przewijam strony. Szczególnie kiedy czytałam wieczorami, a czytnik obliczał mi rozdział na 40 minut, a ja sobie zaplanowałam, że za 15 to już powinnam kończyć. I miałam momenty, że czułam jakbym brnęła przez niekończącą się opowieść. Nie dlatego, że mi się nie podobało — dlatego, że nie wiedziałam czy uda mi się to skończyć i się tak całkowicie zachwycić. Miałam poczucie, że to ze mną jest coś nie tak, ze czytam tak bardzo wolno.
Jak już po kilku stronach weszłam w historię, to nie zwracałam uwagi na liczniki, ale sam proces czytania był dość nietypowy. To chyba amerykańska proza YA przyzwyczaiła mnie do tych krótkich rozdziałów, które pochłania się ekspresowo i dają one pewną dziwną satysfakcję szybkiego czytania. U Radosz tego nie miałam i było mi dziwnie.
Szkoła wyprzedzania podobała mi się bardzo. Była dla mnie odkryciem zupełnie nowej literatury, zupełnie nowej autorki i z niecierpliwością będę czekała na tę powieść o młodej łyżwiarce. Czuję też wewnętrznie, że Radosz jest kimś, kogo można postawić sobie za wzór wytrwałości, bo jej powieść powstawała latami, bez pośpiechu, ale za to z niezwykłą dbałością o szczegóły. I cieszę się bardzo, że się nie poddała w pisaniu tej historii, a ja mogłam ją przeczytać.
To ja teraz poproszę taką, ale o Formule 1. 😀
Przyznam, że też się obawiałam tego żużla, bo to sport niezbyt dobrze mi znany. Dobrze wiedzieć, że w książce został umiejętnie i wciągająco przedstawiony i nawet ktoś, kto nie jest fanem, może się w trakcie lektury dobrze bawić!