Miałam napisać recenzję, a potem mi się odechciało. I wcale nie dlatego, że coś nie tak jest z Hardymi Baśniami — przeciwnie, są bardzo dobre. Tylko wydaje mi się, że pisanie recenzji aż trzynastu opowiadań zajęłoby zbyt wiele miejsca, a koniec końców napisałabym o nich “idźta czytajta bo dobre”. I to nie dlatego, że ja jestem mało wybrednym czytelnikiem (jak nie raz zaznaczałam), ale dlatego, że to są bardzo dobre opowiadania, których zwyczajnie nie chce się odkładać. Część z nich mogłaby mieć dla mnie kontynuacje.
Ale to, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że ja większość tych autorek nie znam. W zasadzie nie czytałam ich powieści, poza kilkoma nazwiskami, a jedynie może jakieś opowiadania. Oczywiście, byłam w błędzie. Bo kiedy popatrzyłam co też przez ostatnie lata przeczytałam, okazało się, że całkiem sporo. A masa rzeczy czeka w kolejce. I chyba rekordzistkami będą tutaj Anna Kańtoch (łącznie mam 8 powieści do przeczytania jeśli liczyć oddzielnie tomy Przedksięzycowych.) oraz Agnieszka Hałas (5 powieści, czyli cała jej seria Teatr węży). Na drugim biegunie, autorek które znam i bardzo lubię, będzie Aneta Jadowska (przeczytałam 7 powieści i 3 zbiory opowiadań, a na półce mam kolejne 5 w kolejce).
Dlaczego uważam, że Harda Horda to bardzo dobra rzecz?
Na przestrzeni lat zauważyłam, że w fantastyce zdecydowanie lepiej radzą sobie mężczyźni. Nie dosłownie, ale z odbiorem ich twórczości. Mam wrażenie, i jak się okazuje nie tylko ja, że kobietom przypisuje się częściej pisanie rzeczy z pogranicza YA, tych bardziej rozrywkowych, a nawet bardziej romansowych. Bo jak się jest kobietą, to nie można napisać nic poważnego.
Kiedy rzucam fanom fantastyki nazwisko Ursuli K. Le Guin, to z niemałym zdziwieniem odkrywam, że wiele osób jej nie zna. A nazwa Ziemiomorze nie mówi im nic. Za to wszyscy jak jedne mąż kochają Tolkiena, przy okazji którego wpadło mi do głowy takie porównanie: bo przecież wszyscy psioczą na to tłumaczenie Łozińskiego, gdzie hasa sobie Bagosz zamiast Bagginsa i w ogóle profanacja! Ale kiedy w Polsce wydaje się klasykę fantastyki dziecięcej — Howl’s Moving Castle — nikt się nie przejmuje zarzynanym imieniem bohatera, bo Hauru więcej ludzi rozpozna. Diana Wynne Jones nie jest Tolkienem, ale też jest Brytyjką i pewnie przewraca się w grobie.
Stąd ma dziwna konkluzja: kobiet w fantastyce nie traktuje się poważnie.
Dlatego z niemałą radością przyjęłam wiadomość o utworzeniu się Hardej Hordy (to chyba było jakoś w 2019 roku?), bo w wielu momentach wyłazi ze mnie ta wspólnota jajników.
Takie porządne i dopracowane antologie, jak Harda horda oraz Harde baśnie udowadniają, że jest inaczej, że polskie pisarki (i w ogóle pisarki!) tworzą niesamowite historie, których nie trzeba klasyfikować jako czytadła. A dodatkowo to świetny sposób na poznanie stylu poszczególnych autorek. Nie, żeby nie można było tego zrobić zabierając się za jakieś konkretne utwory, no ale jak ma się dwanaście lub trzynaście w jednym (Krystyna Chodorowska dołączyła już po premierze HH), to jest łatwiej. No i też jest więcej nazwisk to wyboru — nie oczekujmy, że wszystko spodoba się wszystkim tak samo.

Co Iwona bedzie czytać? Bo przecież ma za mało planów.
Nie minął jeszcze styczeń, a ja już zmieniłam moje plany czytelnicze o jakieś 90 stopni (i pewnie napiszę o tym w podsumowaniu miesiąca). I myślę, że z tym tekstem zmienią się jeszcze bardziej, bo chciałabym chwilę zatrzymać się na autorkach Hardej Hordy — podzielić się przemyśleniami.
Zacznę od tego, że po przeczytaniu Hardych baśni, a konkretniej opowiadania Klątwa Hexenwaldu, naszła mnie znów ochota na przeczytanie czegoś Anety Jadowskiej. We wrześniu zrobiłam maraton z Dorą Wilk i opowiadanie z antologii przypomniało mi się, jak dobrze się przy niej bawiłam. Więc zabrałam się za stojące na półce Dzikie dziecko miłości oraz Kurczaczek i Salamandra — niczego nie żałuję. Mój zachwyt nadal ma się bardzo dobrze, dlatego nie zdziwię się, jeśli w tym roku rozprawię się ze wszystkim, co do tej pory wydała Jadowska (i co ma wydać w niedalekiej przyszłości). I myślę też, że wrócę do niej na blogu — zostały mi 3 tomy Nikity, 2 tomy Garstki z Ustki (czy to w tym roku ma być kolejny?), plus wznowienia Ropuszek i trylogii o Witkacym.
A co z resztą autorek? Nie wszystkie trafią do mojego kalendarzyka, bo by mi zabrakło dnia i nocy pewnie. Moim najgorszym wstydem jest nadal odwlekana powieść Anny Hrycyszyn Zatopić “Niezatapialną”. Przyznam się, że zwyczajnie zapominam, że gdzieś tam w plikach mam ebook i zwyczajnie mi nie po drodze. Wstyd i hańba! Ale nie potrafię sobie obiecać, ze do niego sięgnę.
Z kolei jedyną powieść Krystyny Chodorowskiej już przeczytałam, jest nawet na blogu recenzja. Niestety seria, która zapoczątkowało Triskel. Gwardia została anulowana przez wydawcę, więc nie wiem co dalej. Jestem ciekawa, co też może spod jej pióra wyjść, bo fantastyka superbohaterska jest tematem trudnym, który się nie sprzedaje na żądnym rynku. Chodorowska idzie w innym kierunku w swoim pisaniu, co widać po opowiadaniu z antologii — Ten, co pośród lodów było dla mnie najmniej baśniowym tekstem.
Na prowadzenie w moich planach wysuwa się Agnieszka Hałas z jej serią Teatr węży, którą mam w całości na czytniku. Dużo osób się zachwyca, więc czuję, że powinnam to nadrobić szybciej niż później. Miałam w planach na ten rok, takich nieoficjalnych planach, przeczytanie większej serii fantasy. Waham się między Hałas a Wegnerem z jego Meekhanem (albo Sandersonem, ale to pewnie najmniej w chwili obecnej). We will see.
W planach niby jest też Anna Kańtoch, ale tu mam problem. Bo ja nie wiem, czy ja chcę jakieś pojedyncze powieści (mam Czarne i Niepłenię) czy może Przedksiężycowych, a może kryminały? To wydaje się być jakimś dziwnym rozstrzałem tematycznym i pewnie nie będę umiała się na nic zdecydować. Ale Kańtoch jest też na mojej liście 50 książek, więc kto wie?
A teraz szybki przegląd pozostałych nazwisk w kolejności alfabetycznej.
Ewa Białołęcka. Czytałam jedynie opowiadania z obu antologii, bo nigdy mi jakoś nie było po drodze. Okazuje się, że jej czterotomowa seria Kroniki drugiego kręgu jest w całkiem dobrej cenie, ale nie wiem czy chce je czytać.
Aleksandra Janusz. Mam na półce dwa pierwsze tomy Kronik rozdartego świata, więc w zasadzie nie muszę aż tyle inwestować finansowo w poznanie autorki. Szkoda tylko, że jest to kolejny przykład, gdzie wydawca olał zakończenie i nie wypuścił 4 tomu…
Marta Kisiel. Jedni kochają, drudzy nienawidzą. Przeczytałam Toń i była nawet sympatyczna (ba! ja się nią zachwyciłam), ale nie wiem czy chce więcej.
Magdalena Kubasiewicz. Nazwisko kojarzę, ale za każdym razem musze sprawdzać, co ona napisała. To chyba nie do końca dobrze o mnie świadczy, ale co poradzę? Dorzuciłam sobie jej powieści do półki na upolujebooka, bo może mnie któregoś dnia natchnie. Chociaż Sen nocy miejskiej z HB daje jakieś +10 do chęci czytania.
Anna Nieznaj. SciFi to nie jest to, co chciałabym czytać, zawsze jakoś gorzej na nie reaguję (osobista preferencja), więc zamiast czytać to, co wydała, pewnie będę wypatrywać czegoś nowego. Bo opowiadanie z HB miało w sobie coś nowego.
Martyna Raduchowska. Przeczytałam Czarne Światła, i to zdaje się miało mieć kolejny tom, na który nawet czekam. Możliwe, że kiedyś sięgnę po Szamankę od Umarlaków.
Milena Wójtowicz. Pamiętam, że miała taką powieść jak Podatek, która brzmiała zupełnie nadzwyczajnie. Seria Nienormatywni wskakuje właśnie na moja listę do przeczytania, bo Sabina z opowiadania z HB.
Aleksandra Zielińska. Kolejna autorka, która musiałam wyszukać. W HB pojawiło się jej klimatyczne opowiadanie Białe, ale internety wypluły mi jedynie powieści obyczajowe, więc czuję się tutaj zagubiona. Ale z drugiej strony, Sorge było polecane swojego czasu w kilku miejscach, więc może powinnam?
Uff. Trzynaście pisarek to wcale nie tak mało.
Wnioski i inne dobrodziejstwa lania wody
Co chciałam osiągnąć tym tekstem? Chyba to, że na świecie jest tyle dobrych i nieznanych mi pisarek, że życia mi braknie, żeby wszystkie poznać. A w ogóle koncepcja tego wpisu zmieniła się w trakcie z pięć razy i wydaje się on być za długi i zbyt chaotyczny. Próbuję nieco podkręcić to, co pojawia się na blogu i ten tekst może być jakimś dziwnym preludium do pisania o polskich autorkach fantastycznych.
Nie chciałam za to, żeby to była kolejna recenzja przecudownej antologii, jaką są Harde baśnie, bo to jest oczywiste. Z pisaniem o dobrych rzeczach jest ten problem, że nie ma się do czego przyczepić ani na co narzekać (co jakże ładnie wynikło już z pierwszego akapitu tego potworka). Chcę więcej, i będę czekała na kolejny tom. Ciekawi mnie czym teraz zaskoczą panie z Hardej Hordy?
Czytej Hałas. 😀
“Czarne Światła” Raduchowskiej zostały wznowione jako “Łzy Mai”, a kontynuacją było “Spektrum”, było nawet nominowane do Zajdla. Trzeciego tomu chyba jeszcze nie ma albo przegapiłam.
No nie ma, ale mi się wydawało, że miał być.
Powiem ci, że ogólnie uważam, że kobiety piszą lepiej niż mężczyźni.
To nawet nie chodzi o to, kto lepiej pisze, ale jest pewne przeświadczenie w fantastyce, że poważne to u facetów, a kobiety to już YA.
Ponoć jak chce się samemu wydawać romans, to często się bierze żeński pseudonim, a jak kryminał, to męski – ale to chyba już bardziej tak na rynku amerykańskim w mocnym selfpublishingu.
Takie tam dziwności 😉