Powieść Chintry Banerjee Divakaruni wpisałam sobie na listę tytułów do majowego maratonu czytelniczego. Na początku miesiąca wspominałam, że chcę się zmierzyć z Asian Readathonem, oczywiście na moich własnych zasadach. Uznałam, że skorzystam z okazji i nadrobię sobie zalegające ebooki, które akurat wpasowują się w wyzwanie.
Mistrzyni przypraw jest wyjątkowym tytułem, bo na moim goodreads wisiała jako pierwsze pozycja na to read i strona twierdzi, że dodałam ją do mojego konta 1 lipca 2012 roku. To było chyba jeszcze za czasów mojej fascynacji Bollywoodem, bo trafiłam gdzieś na film z 2005 roku, w którym główną wolę grała Aishwarya Rai. Filmu nigdy nie widziałam, kiedyś nadrobię.
Dorabiając sobie filozofię do tego faktu, powinnam teraz uznać, że ta powieść czekała na mnie, a ja czekałam na nią, w ten przedziwny i magiczny sposób. Aż pewnego dnia trafiłam na nią w Kindle Daily Deals. A azjatycki maraton czytelniczy pozwolił zmierzyć mi się z książką-legendą, książką której lektura miała być doznaniem metafizycznym i pełnym zachwytów.
Historia i bohaterka
The Mistress of Spices opowiada o życiu Tilo, tytułowej mistrzyni. A w zasadzie to Tilo opowiada nam o swoim życiu, które dawno temu związała z przyprawami i ich magią. Jej zadaniem jest pomagać innym w potrzebie, spełniać ich pragnienia. Oczywiście jej moc, tak jak każda, ma swoją cenę – tutaj wpisuje się stara dobra zasada, że w przyrodzie musi być zachowana równowaga. Bo pewnie inaczej wszechświat się zawali, ale Tilo nam nic takiego nie sugeruje.
Akcja dzieje się w sklepie z przyprawami – Spice Bazaar – do którego nasza bohaterka i narratorka jest przywiązana. To jest jej małe królestwo, którego nie wolno jej opuszczać, o czym szybko sama nas informuje. Tilo czasami zwraca się wprost do czytelnika/słuchacza/obserwatora, nagle i na krótko zmienia narrację pierwszoosobową na drugoosobową. Podobnie jest też z czasami: przeszły, przyszły, teraźniejszy – to nie ma znaczenia, bo historia biegnie własnym rytmem. To co aktualnie dzieje się w sklepie, nasza narratorka przeplata z własnymi wizjami i wspomnieniami, popada w dygresje pełne dygresji, tworząc magiczną opowieść staruszki.
Język i styl
Divakaruni używa bardzo bogatego języka, snuje długie opisy, wplata niezwykłe metafory, które budują klimat opowieści. To właśnie styl, w jakim została napisana Mistrzyni przypraw, miał doprawić historię Tilo tą szczyptą dodatkowej magii.
Wydaje się to piękne i cudowne, a jednak ja poczułam się rozczarowana. I to nie jest tak, że powieść mi się nie podobała, ale nie potrafiłam jej czytać, nie przyciągała mnie swoją magią i cudownością. Zmuszałam się do kolejnych sesji z lekturą. Z drugiej jednak strony, gdy już weszłam w świat przypraw i Tilo z jej niesamowitymi zdolnościami, to czułam się częścią historii i chciałam więcej. A potem odkładałam czytnik i kolejny raz walczyłam z moją niechęcią.
Jednocześnie czuję zachwyt nad językiem. Nad tą całą plastycznością słów i zdań, które znalazłam w powieści, a którymi sama w pisaniu nie umiem użyć. Bo mnogość magicznych metafor, czy też niezwykłych opisów, była przeogromna i odkrywcza dla aspirującej pisarki.
Co poszło nie tak?
Mam wrażenie, że The Mistress of Spices stworzyła w mojej głowie jakąś legendę samej siebie. Miałam pewność, że to będzie lektura wypełniona magią i niezwykłością po same brzegi, że aż się jej uleje. Tymczasem tak nie było i czułam się momentami oszukana, bo ta niesamowitość nie miała takiego natężenia jakiego szukałam.
I właśnie chyba to zderzenie, i moje ogólne rozleniwienie i niechęć do czytania czegokolwiek, sprawiły że nie czułam powieści, że jakoś nie potrafiłam się z nią spotkać w dobrym miejscu. Możliwe, ze w innym momencie życia, uznałabym Mistrzynię przypraw za niezwykle magiczna i niesamowitą. Dlatego też chciałabym jeszcze po prozę Divakaruni sięgnąć kiedyś, kiedy będę się czuła bardziej gotowa.
Na zakończenie
I kilak słów o zakończeniu. Czegoś mi zabrakło. Skończyłam ale na zasadzie “to już koniec? tak po prostu?”. Nie było ani wielkiego finału, chociaż w zasadzie był. Chyba fantastyka za bardzo przyzwyczaiła mnie do CZEGOŚ na koniec, z niezwykłym clif hangerem i plot twistami. A przecież powieść nie musi ich mieć, żeby dać do myślenia.
Pod płaszczykiem tej niezwykłej historii Divakaruni podejmuje się też tematu indyjskich imigrantów w Ameryce. Tego, jak zderzają się z inną codziennością w obcym kraju, na zupełnie innym kontynencie. Jak próbują się dopasować, jak próbują zachować tradycje, jak spotykają się ze złym traktowaniem. Ale to wszystko trzeba sobie wyciągnąć gdzieś spomiędzy pięknych słów, którymi Tilo opowiada swoją historię i którymi opisuje moc przypraw.
Przyznam się też, że zabrakło mi monetami słowniczka, bo w tekście pojawiają się słowa w hindi. I o ile znam takie słowa jak Didi (dziękuję mojej miłości do Bollywood), to już nazwy przypraw były dla mnie dziwnym bełkotem. Prawdopodobnie polski wydawca dodał jakieś przypisy, albo mogę mieć nadzieję, ale w anglojęzycznym wydaniu ich nie znalazłam. Oczywiście nie wpadłam na to, by użyć wbudowanego słownika w kindle, bo przecież jestem Iwoną, i jak nie ma odnośnika, to sama nie sprawdzę.
Podsumowanie
W efekcie byłą to jedna z tych lektur, które wykraczają poza moją strefę komfortu (podobnie było z koreańskimi nowelami), co oczywiście uznaję za plus całej tej sytuacji. Jeśli wiem, że czytam coś, czego zazwyczaj bym nie wybrała, to jestem też bardziej otwarta i nie oceniam fabuły czy książki surowo.
Koniec końców, The Mistress of Spices podobała mi się na jakimś poziomie i czuję pewne spełnienie – bo w końcu przeczytałam coś, co chciałam od dawna. Możliwe, że realizm magiczny do mnie nie trafia, ale też niewiele go czytałam – wydaje mi się, że to dopiero druga taka pozycja na moim koncie.
Chętnie sięgnę po coś jeszcze z tego gatunku. A może Wy macie dla mnie jakieś propozycje i polecajki?