Przejdź do treści

Przeczytałam: CIRCE

Circe-madeline-miller

Jesienny kryzys czytelniczy trwa, co jest dziwnym zjawiskiem. Bo przecież jesień = herbatka + kocyk + książka. Tymczasem jest już grudzień, a u mnie jakaś książkowa posucha. Dlatego cofam się nieco w czasie, bo jeszcze w październiku udało mi się przeczytać nagradzaną i wysoko ocenianą Kirke.

O ile o Circe (ang. wersja tytułu) mówiło się raczej pozytywnie, to trafiłam też na opinie mniej entuzjastyczne. Powieść jakoś nigdy na moim radarze czytelniczym nie była, ale gdy zobaczyłam na nią promocję w sklepiku Kindle, to nie mogłam się oprzeć pokusie książki za piątaka (£1=5zł). I nagle uznałam dzięki temu, że zobaczę o co tyle szumu.

Muszę od razu przyznać, że to był idealny wybór na październikową lekturę. Listopad do pisanie NaNoWriMo (jak mi poszło już pisałam…) i Circe idealnie nastroiła mnie na pisanie o bogach. Miała ten idealny klimat spokojnej opowieści, z którym zostałam i przełożyłam go na mój tekst.

Historia Kirke zaczyna się od jej narodzin, a kończy na pewnym “i żyli długo i szczęśliwie” — i wcale nie jest to spoiler. O samej Kirke, z punktu widzenia mitologicznego, wiedziałam niewiele. Ot tyle, że była i spotkała się w pewnym momencie z Odyseuszem. Stwierdzam jednak, że to było dobrym stanem rzeczy, bo historia, która dostałam w powieści, miała szanse mnie zaciekawić i dać radość czytania, której wciąż szukam na nowo.

Pierwszoosobowa narracja okazałą się strzałem w dziesiątkę. Bo kto lepiej opowie historię o bogach i herosach niż sama Kirke? Dodatkowo ma ona ten uroczy i spokojny klimat przypowieści, jakiejś mistycznej historii, która nie potrzebuje nagłych zwrotów akcji i dynamicznych walk i ucieczek, żeby zaciekawić. Za to idealnie pasuje do powieści o poszukiwaniu własnej tożsamości i własnego szczęścia — bo o tym dla mnie jest Circe.

Zostałam zauroczona. I niestety Circe zostawiła po sobie niedosyt, jakiegoś kaca książkowego, po którym nie potrafiłam znaleźć sobie równie dobrej lektury. Z podobnym klimatem, z podobnie wyplataną historią, z takim nastrojem spokoju i niezmienności.

Oczywiście teraz, po tak długim czasie, żałuję, że nie robiłam sobie notatek w trakcie czytania. Bo chciałbym móc powiedzieć o powieści Madeline Miller coś więcej niż “bardzo mi się podobało”. Z drugiej strony, to też moja wina, bo odkładałam napisanie tej skromnej opinii w czasie, a ciągłe tłumaczenie się zawirowaniami życiowymi jest trochę faux pas.

Za to bardzo chętnie przyjmę rekomendacje podobnych książek, podobnych retellingów (albo mniej podobnych), które wprowadzą powiew świeżości do mojego planu czytelniczego na rok 2020 (coming soon).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.