Koniec. Napisałam to. Pierwszy raz wygrałam NaNoWriMo. Rok 2020 nie był dla mnie wcale taki zły.
Nie pisałam w trakcie listopada sprawozdań z tego, jak mi idzie. Czasami wrzucałam plansze na Instagrama, a im gorzej mi szło, tym mniej mi się chciało. Bo oczywiście to nie było cudownie natchnione pisanie przez wszystkie 30 dni miesiąca. Czasami było wręcz tragicznie. Ale zmuszałam się do pisania każdego dnia, żeby nie wypaść z rytmu. Tym sposobem skończyłam powieść na 54042 słowach.
Jak to się w ogóle stało, ze po latach prób udało mi się przekroczyć magiczną granice 50K i nie odpaść w trakcie? Myślę, że na to osiągnięcie złożyło się kilka czynników. Opowiem o kilku, które miały największe znaczenie.
- Wystąpiłam w tym roku gościnnie w pewnym podkaście i pogadałam sobie z Martą o tym, jak to nie mam rutyny i motywatora. Wspomniała mi o takiej fajnej słownej grze, w której jak piszesz, to zabijasz potwory. Mowa oczywiście o 4theWords. No i ta platforma okazała się dla mnie jakimś wybawieniem, bo żeby dostawać dodatkowe nagrody za różne questy i nie tylko, trzeba było utrzymać ciągłość pisania każdego dnia. Wprawdzie dzień był zaliczony za napisanie jedynie 444 słów, ale jak już zaczęłam, to często pisałam dużo dużo więcej. Motywuje mnie to do dziś, bo posiłkuję się 4theWrods przy pisaniu blogowych tekstów i innych recenzji. I mam nadzieję, że dzięki temu zacznę się też motywować bardziej do pisania prozy nie tylko podczas NaNoWriMo.
- Zacieśniłam więzi z polską społecznością NaNoWriMo, która z okazji pandemii przeniosła się prawie całkowicie na Discorda. Spotkania odbywały się online, więc mogłam w nich uczestniczyć mimo mojej emigracji. Czułam ten fajny doping od tłumu i potężne jaranie się, które w tym roku przepoczwarzyło się w wielką płonącą sztachetę. I już wyjaśniam. Zostaliśmy zaproszeni do pisarskiej sztafety — trzeba było przez cały weekend zmieniać się w pisaniu i nie pozwolić naszej pochodni upaść. Zupełnie jak normalna sztafeta, tylko na słowa. Udało nam się pisać przez 48 godzin pierwszego weekendu, a potem na koniec NaNo poszliśmy na rekord i w 25 osób pisaliśmy przez 100 godzin. Ja sama zajęłam aż 8 slotów i przez taką godzinę średnio udawało mi się napisać 1500 słów.
- Nie pracowałam. Zazwyczaj to właśnie zmęczenie po pracy powodowało, ze nie miałam kiedy psica. W tym roku, z okazji pandemii, siedzę sobie w domu dość długo. Wprawdzie wiem, że ogólna sytuacja w Polsce roku 2020 jest nieciekawa, wiele osób przechodzi to nie najlepiej psychicznie, do tego jesień i brak możliwości świętowania NaNo z ludźmi w realu — rozumiem jeśli komuś nie poszło z tymi 50K. Czuje się trochę, jakby ta moja wygrana i dobra passa w pisaniu wyssała możliwości innych osób. I to nie jest tak, że się nie stresowałam i wesoło klepałam w klawisze. Ale jednak miałam dużo więcej czasu niż zazwyczaj, a moje życie na emigracji jest raczej spokojne i domowe (bez imprez i tłumów).
A teraz trochę statystyk z tego mojego psiania.
Z początku chciałam pisać jak najwięcej i utrzymywałam się w granicy 2 tys. słów dziennie. Przez 1/3 listopada mi się udawała, maiłam też dni gdzie przekraczałam 3 tys. słów — pierwszy prawdziwy spadek zaliczyłam 11 listopada. Ale nawet mimo tego złego dnia, jakimś cudem udało mi się zrobić wyzwanie 11 sów na 11 listopada, chociaż oczywiście jak zawsze naciągałam rzeczywistość. Mimo to byłam cały czas “nad kreską”, a przez połowę miesiąca trzymałam zapas w okolicach 4 dni pisania. I wydaje mi się, że była to dość ładna górka, z której spadłam “pod kreskę” dopiero 24 listopada. Byłam tam przez cztery dni, żeby się odbić na finiszu.
Najgorzej poszło mi 19 listopada, kiedy to napisałam ledwie 171 słów, i to chyba tylko po to, żeby móc zaliczyć dzień do odznaki na stronie NaNoWriMo. Tak bardzo złych dni nie było wiele, ale aż 12 na 20 to były te, kiedy nie udało mi się osiągnąć dziennej normy 1667 słów.
Z kolei najlepszym pisarsko dniem był 27 listopad, bo wtedy udało mi się wstukać w klawisze aż 3575 słów. Oczywiście podziękowania należą się Płonącej Sztachecie, która rozgrzała nie tylko moje serce. Dni powyżej 3 tys. miałam całe pięć, więc to one mi ładnie nadrabiały te gorsze.

Co właściwie pisałam w trakcie tego NANoWriMo?
Zaczynałam od romansu fantasy, który nie miał fabularnie za wiele wspólnego z roboczym tytułem Break the Coven. Głównie dlatego, że po głownie biegały mi pewne postacie i chciałam się ich pozbyć. W trakcie obmyślania fabuły i dodawania wątków pobocznych, jakieś intrygi, nadal twierdziłam, że to będzie głównie romans fantasy, bo mam do nich słabość i chce napisać czytadło. Ale w trakcie NaNoWriMo, moja powieść zaczęła się zmieniać i przepoczwarzać, bohaterowie robili zupełnie inne rzeczy niż ja chciałam i w efekcie mam twór, który bardzo zbliża się do tego, by się z tym roboczym tytułem znaleźć. Więc mam historię lekko idąca w urban fantasy, o spisku i morderstwie w rodzinie. Ale mam jej mniej więcej połowę, bo ciągle coś mi nie grało i zaczynałam ją 3 razy, z różnymi zależnościami bohaterów, różnymi scenami i ogólnie troszkę eksperymentowałam sobie.
I co dalej z tym całym materiałem? Uznałam, że dam w grudniu tej powieści poleżeć, bo przyznam, że byłam tą historią już zmęczona i nie miałam sił pisać. Osiągnęłam cel wywalenia z głowy bohaterów, którzy mnie blokowali. Ogólnie to byłam przygotowana na pisanie innych rzeczy w ramach płodozmianu, ale nie było mi to potrzebne. I to oznacza, że mam materiał na pisanie czegoś innego.

Pozytywne rzeczy, które dzięki temu NaNoWriMo odkryłam:
- pisanie to ciężka, ale satysfakcjonująca praca;
- pisarską energię da się w sobie odnaleźć i pielęgnować;
- pisanie 444 słów dziennie jest łatwe.
I miejmy nadzieję, że te plusy tego wydania NaNoWriMo zostaną ze mną na dłużej.
Wow, jaka szczegółowa analiza dni!
Jeszcze raz gratulacje z okazji wygranej i oczywiście życzenia kolejnych sukcesów na przyszłość. Skoro napisanie 444 słów dziennie jest łatwe, to teraz oczekuję regularnego tworzenia prozy z twojej strony! 😉
Na razie czuję się zupełnie wyprasowana twórczo 🙁 Ale już coś obmyślam 😉