Skończył się listopad, skończyło się NaNoWriMo. To teraz trzeba podsumować to, co napisałam i to, czego nie napisałam.
To było chyba moje najgorsze NaNoWriMo, w jakim brałam udział — nie bardzo jest co podsumować. Robi się już z tego jakaś tradycja, że listopad staje się najgorszym miesiącem na pisanie czegokolwiek, planowanie czegokolwiek i ogólne działanie. Wiele o tym, co to się w moim życiu zadziało pisałam już w zeszłym tygodniu. Oczywiście nie byłabym też sobą, jakbym w tym ważnym dla mnie momencie nie siedziała z niewielką gorączką i jakimś bólem gardła — cała Iwona (szybko jednak przeszło).
Jeśli jednak mam być szczera, to moje NaNoNiepowiedzenie nie wynika tylko z tego całego zawirowania życiowego. Bo przecież ja planowałam powieść już od czerwca (szczątkowo, ale jednak). Więc co poszło nie tak? Ano to, że w zasadzie się nie przygotowałam, bo wiele czynników.
Miałam wrażenie, że ciągle mam czas, że mam go aż nadto. Nie, nie miałam go aż tyle. Pewnie miałam go wystarczająco, ale ponieważ nigdy jeszcze nie planowałam moich tekstów zbyt dogłębnie, to i nie wiedziałam jak się za to zabrać. Niby próbowałam, i udało mi się opracować trochę rzeczy, ale nadal zostałam bez fabuły, o czym wspominałam nie raz i nie dwa. Sami bohaterowie też tylko byli, tzn. nadal są, ale troszkę inni niż planowałam, i to już do końca rozwaliło mi koncept.
Jednym słowem, szybko się zniechęciłam. Już w 2 tygodniu przestałam wchodzić na NaNoWriMo stronę czy forum, ani tym bardziej na naszego discorda. A kiedy wpadłam w ciąg takiego zapomnienia, nie pisałam chyba przez pięć dni z rzędu, to było mi coraz trudniej otworzyć plik. Ostatnim dniem, kiedy coś napisałam i dodałam do licznika, był 16 listopad. Moja powieść stanęła na 4687 słowach.
Jaki z tego morał? Nie nadaje się. Jeszcze tylko nie wiem, czy do samego pisania, czy do akcji takich jak NaNoWriMo. Najgorsze jest to, że ja co rok dochodzę do tego wniosku, a potem zaczyna się szał i jaranie ludzi, i idę za tłumem pisać te 50K słów, jak wariatka.
Nie obiecuję zatem, że w przyszłym roku tego nie zrobię — nie będę samej siebie okłamywać: że nie wezmę udziału, że wezmę udział i się przygotuję, że wezmę i przypadkiem napiszę…
Co dalej z Red Goddess? Ambitny plan jest taki, że napiszę ją w końcu kiedyś. Mniej ambitny, że popracuje nad powieścią i coś z tego będzie. Realistyczny? Well… sama nie wiem. Z jednej strony nie chcę porzucać tego projektu, z drugiej nie wiem czy znajdę w nim sens i fabułę. Przekonam się po nowym roku, bo w tym chyba już nie znajdę czasu na pisanie — to taka realistyczna konkluzja stanu mojego życia.
Nadal też pozostaje mi kwestia języka powieści. Angielski? Polski? Ta powieść ma w sobie tyle pytań i ani jednej odpowiedzi. Ale może pewnego dnia, znajdę chociaż jedną i moje pisarskie życie stanie się łatwiejsze.
Wasza Iwona
Właśnie zaskakująco ciężko po prostu nie wziąć udziału. Jak widzę na każdym kroku jarających się znajomych, to też czuję, że muszę pisać…
Ale skoro nie listopad, to może kwiecień albo lipiec? I jakieś drobne 5k celu? 🙂
Ostatnio mam wrażenie, że piszę, bo wszyscy piszą 😀 Ja to chyba muszę w styczniu sama odnaleźć magie pisania dla siebie na nowo (o ile ma to jakiś sens) i napisać romans paranormalny 😀