czyli o NaNoWriMo 2021.
W tym roku miało być inaczej. Obiecałam sobie, że będę pisała cotygodniowe sprawozdania z moich postępów na NaNoWriMo, ale kiedy wcięło mi tydzień trzeci, to już dałam sobie spokój. Nadal można poczytać o pierwszym i drugim, chociaż chyba nie bardzo jest co…
Zanim opowiem, co poszło nie tak, to przyznam się, że miałam nadzieję, że jeszcze coś ugram w tygodniu czwartym, ale to była złudna nadzieja. A to podsumowanie piszę bardziej z obowiązku, niż z faktycznej chęci dzielenia się sukcesami i porażkami.
Przyznaje się bez bicia, nie chciało mi się. Nie czułam sławnego “jarania się” od września, nie czułam go dzień przed NaNo, pisanie zaczęłam bardziej z obowiązku i chęci zajęcia się czymś innym, niż zamartwianie o brak pracy (to zmieniło się wraz z 2 tygodniem). Bohaterowie powstali na ostatnią chwilę i nie mieli żądnej chemii między sobą, a ja przecież pisałam romans paranormalny. Sama fabuła była szyta tak grubymi nićmi, że zwyczajnie się rozleciała zanim na dobre sama ją poznałam i ogarnęłam. I to był główny powód, dlaczego nie napisałam mojej powieści.
A teraz jeszcze trochę technicznie. Nie umiem pisać każdego dnia — nadal nie wyrobiłam sobie tego nawyku mozolnego posuwania się na przód w jakiejkolwiek historii. I kiedy rzucam się w listopadzie na pisanie prawie 2 tys. słów dziennie, nie wystarcza mi sił, moja psychika nie ogarnia, co w połączeniu z innymi obowiązkami daje efekt czarnej dziury. To też wyjaśnia, dlaczego w zeszłym roku jeden jedyny raz udało mi się napisać te 50K słów — siedziałam w domu z okazji czasów zarazy i nie musiałam się niczym więcej przejmować.
Wniosek? NaNoWriMo na mnie nie działa i jeżeli nie wyrobię sobie nawyku pisania, to nie widzę sensu w mierzeniu się z tym wyzwaniem w przyszłym roku. Nie da się przez 30 dni na 365 być pisarzem i nagle mieć olśnienia — ja nie mogę. Bo z roku na rok jest coraz gorzej (2020 był głupim wyjątkiem nierealności sytuacji).
Co dalej? Odliczam do 2022, a potem się zobaczy.