I kto by się tego spodziewał? Na pewno nie ja.
O tym, jak to firma wysłała mnie na pracę zdalną (oraz o problemach z tym związanych) pisałam jakiś rok temu. Nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał, ale mam wnioski. Tak mi się wydaje, więc nic nie obiecuję.
Wszystkie moje plany życiowe poszły się gonić. Ja myślę, że one nadal bawią się ze sobą w berka (czy inne tatałajstwo) i dlatego nie chcą do mnie wrócić. I to nie jest też tak, że nie mogłam zrealizować żądnego z nich — bo pewnie by się jakoś dało — ale to też nie był najlepszy czas na poważne decyzje.
Nie zrobiłam prawo jazdy. Wprawdzie mój nowy instruktor zapewniał na początku pandemii, że on pracuje i możemy jeździć (mentalność Polaków, bo nic się nie dzieje), ale potem zamknęli centra testowe (nie wiem czy je w końcu otworzyli, chyba tak, ale znów zamknęli) i ważność mojego egzaminu z teorii wyparowała. Tzn. po dwóch latach skończyła się ważność. Przypuszczam, że to by mi teraz bardzo pomogło w szukaniu pracy, ale cóż…
Nie kupiłam domu. Przez ostatnie lata trochę z zazdrością patrzyłam na znajomych, którzy wprowadzali się do własnych czterech kątów. Moja zazdrość polega na tym, że nie muszą się użerać z agencją najmu, nie mają skąpego landlorda i nie posiadają bezsensownego kominka na środku salonu. Ambitny plan zakładał, że kupimy dom do końca 2020… No i stało się tyle różnych rzeczy, że ten cel nie był osiągalny. Łącznie z tym, że firma mnie oszukała, a nawet dwie firmy, w efekcie czego od 1 kwietnia będę bezrobotna. I to nie jest żart.
I to jest takie bardziej pesymistyczne wyznanie — bywa i tak. Rok lockdownu minął mi głównie na “nie robieniu”, co oczywiście zauważam dopiero z perspektywy czasu. Oczywiście, ze mogłam (a nawet powinnam była) zainwestować w siebie i rozwój, ale leżenie było takie fajne! Teraz, kiedy muszę na gwałt znaleźć nową prace, a to nie jest łatwe, to jest mi smutno i żałuję…
Rzeczy, których nie zrobiłam w ciągu roku:
- nie wróciłam do nauki języka koreańskiego, bo nawet o tym nie pomyślałam, skoro odizolowałam się od oglądania dram;
- nie powtórzyłam sobie języka francuskiego, mimo że naszła mnie taka ochota kilka razy — mam podstawy, mogłabym w sumie jeszcze spróbować;
- nie zaczęłam nauki nowego języka obcego, co (patrz wyżej) przechodziło mi przez głowę nie raz i nie dwa, bo to dla mnie kolejne bezużyteczne plusy w byciu bezrobotną (więcej języków!);
- nie schudłam do wymarzonej wagi i sylwetki, bo przez pierwsze pół roku 2020 przytyłam — w najlepszym momencie brakowało mi pól rozmiaru i jakieś 4kg w dół;
- nie przeczytałam góry zalegających książek, bo przecież mając tyle wolnego czasu mogłam robić wszystko inne;
- nie nauczyłam się programowania, a był to jakiś pomysł po kilku pierwszych miesiącach nic nierobienia — na pomyśle się skończyło;
- nie zrobiłam kursu podnoszącego kwalifikację — jak wyżej;
- nie napisałam książki, chociaż wygrałam w listopadzie NaNoWriMo, ale nic dalej z tym nie zrobiłam i od 3 miesięcy nie napisałam sensownego słowa;
- pewnie nie zrobiłam jeszcze wielu rzeczy, które mogłam.
A co zrobiłam? Bo przecież to nie jest tak, że leżałam przez ostatnie 365 dni (obejrzałam też to cudo kinematografii, tak na marginesie). Zatem:
- ogarnęłam bloga (chyba) — mamy domenę i hosting i przez pól roku prowadziłam go bardzo regularnie i chyba się troszkę rozwinęłam, ale gdzie są moi czytelnicy?;
- mimo woli stałam się większym leniem — czy ja to muszę komentować? no chyba nie;
- zmieniłam dietę / sposób odżywiania — pod koniec czerwca zaczęliśmy z Mężem stosować zasady diety ketogenicznej i pewnie mogłabym napisać o tym oddzielny tekst. Jest to w jakiś sposób coś kontrowersyjnego, moje “przyjaciółki” mi to odradzały zamiast mnie wpierać na drodze do lepszego życia, a ja po 9 miesiącach sama nie wiem co mam myśleć (zdecydowanie powinnam napisać o tym coś więcej);
- schudłam 5kg i przytyłam 2kg (dokładnie w tej kolejności) — co jest efektem keto diety. To przytycie to wynik małej przerwy na czas świąt i nowego roku, a że potem nigdy nie wróciłam do liczenia kalorii jako tako, to moja waga stoi w miejscu;
- przestałam ćwiczyć i pogorszyłam stan mojego kręgosłupa (brawo ja!) — od kilku dni próbuję to zmienić. Ważne w tym punkcie jest to, że sobie w końcu to uświadomiłam i chcę być aktywna i poprawić to, co popsułam;
- pozbyłam się toksycznych związków — w zasadzie chodzi o jedną konkretną “przyjaźń”. Nie tęsknię. Jest mi jakoś tak smutno, że zostało mi niewiele osób, z którymi mogę wyjść na kawę (jak tylko otworzą lokale!), ale też nauczyłam się, że nie warto zabiegać o coś, czego nie ma;
- obejrzałam ponad 100 filmów i masę seriali — mieliśmy z Mężem dużo wolnego czasu, który zaowocował stworzeniem “domowego kina”. Uwielbiamy oglądać rzeczy;
- kupiłam 21 książek i około 75 ebooków (liczba szacunkowa, bo nie mogłam się dogrzebać do wszystkich danych) — łącznie to pewnie 100 tytułów, z których nie przeczytałam nawet połowy. Ale mam.
Jaki z tego wniosek? Chyba nie ma.
Czuje się zmęczona. Bo to był rok dość dziwny, który w zasadzie powinien mnie naładować energią, ale marzec okazał się bardzo złym miesiącem (o tym w podsumowaniu marca, więc stay tunned!). Niby nie powinnam narzekać, przez te 12 miesięcy rząd Wielkiej Brytanii wspomagał firmy (nadal to robi) i dzięki temu dostawałam między 80 a 100% mojej normalnej pensji, a przy przejściu do formy nr 2 (która też mnie oszukała), zaliczyłam nawet minimalną podwyżkę.
Po roku czuję, że coraz łatwiej jest mi złapać przysłowiowego doła, jestem częściej rozdrażniona, łatwo się irytuje i nie jest to dla mnie najzdrowsze. Obrywa się Mężowi, bo jest jedyną osobą pod ręką, a ja coraz częściej spędzam dnie na oglądaniu filmików na youtube.
Jest dziwnie pod wieloma względami. Czy mam nadzieję co do roku 2021? Próbuję nie mieć oczekiwań, nie mieć planów. Jestem zdrowa, mam kochającego Męża i żyję z dnia na dzień, bo chyba inaczej się nie da. Poza tym, szukam pracy — jak ktoś ma pracę to niech się podzieli!
I to chyba tyle tego dziwnego marudzenia. Idę czytać kolejną książkę.
Tak, wróciłam do starych okładek wpisów. Chyba.
Z tymi językami to mi przypomniałam, że tyle mam rozgrzebane, i japoński, i szwedzki, i hiszpański… i też za żaden nie potrafię się zabrać.
Nie bądź dla siebie zbyt krytyczna, lockdown uderzył psychicznie, fizycznie i finansowo wiele osób. Wszyscy już mają dość, załamują się, tyją (nawet dziś przeczytałam artykuł, że średnio Polacy przytyli 2 kilo…) i wypatrują iskierki lepszego. Trzymaj się dzielnie!
To wszystko wina marca i deszczu 😉
Tej wersji będę się trzymać przez najbliższy czas 😀
Tez jestem taki trochę bezrobotny, a trochę nie w tym roku. Tez nie lubię marca – zawsze mnie w marcu wyrzucali albo był jakoś lockdown – kurde od roku mamy korowirusa. Tez mnie wkurza ten lockdown. Choć jestem introwertykiem to mimo to mnie wkurza. Tez pozbyłem się toksycznych znajomości – może lockdown jest od tego? Czytam sobie trochę mądrych książek, trochę nie mądrych, trochę piszę, obejrzałem tylko kilka filmów i to tylko jeden reżyserki. Jeszcze chodzi o języki to w ogolę nie ruszyłem niemieckiego, ale za to dużo ruszyłem angielskiego. Czy mnie wkurwia ten rok? Tak.
I jeszcze założyłem bloga, ale bloga to mi się nie chce robić.
Tez przestałem ćwiczyć. Ale ostatnio przynajmniej mam takie odpały, że jak coś oglądam na YT to ćwiczę 1 minutę jak mi się przypomni. Nie wiem czy to ma sens.
A jeszcze przez te 12 miesięcy rząd Polski wprowadził wiele patologii aż człowiekowi się nie chcę wymieniać. Jak chcesz to mogę ciebie kopnąć w rzad. Ostatnio mam takie hobby, bo wtedy łatwiej wziąć mi się do roboty.
Ej no! Ja czytam bloga regularnie.
Tylko nie komentuje, bo zwykle robiłam to w pracy, a od paru miesięcy jestem zawalona 🙁
I teraz mi jeszcze głupio, bo sobie przypomniałam, że miałam Ci wysłać skany z moich szwedzkich podręczników, a zupełnie zapomniałam.
Zapomniałam już o tych skanach XD