Przejdź do treści

mini-listopad #2: ten serialowy

Kolejny “mini-wpis” listopada – mini odnosi się do jednego tematu, bo miesiąc nie zasłużył na zwykłe podsumowanie. Tym razem seriale i niewielka kontynuacja koreańskiego tematu. A więc 별에서 온 그대 (Byeoreseo on geudae / My Love from the Star) oraz Jessica Jones – moja gorąca dwójka listopadowa.

Nie było czasu na czytanie, nie było czasu na pisanie, nie było czasu na nic prócz oglądania odcinków – a to i tak w ograniczonej wersji. Udało mi się obejrzeć moją pierwszą k-dramę, głównie w ramach ciekawości, osłuchania się z koreańskim (nie samą muzyką człowiek żyje) i nienormalnych guilty pleasures (tak, mam ich kilka).

Zasiadając do My Love from the Star, nie miałam żądnych oczekiwań, bo w zasadzie nie wiedziałam nawet, czego po k-dramie spodziewać się mogę. Ale byłam optymistyczna, bo serial zyskał niemałą popularność – nawet amerykańska stacja ABC planowała jego remake! Oczywiście na plotkach się skończyło, i dobrze. Nie wyobrażam sobie tej historii w amerykańskich realiach, z przymusowymi przeróbkami i pewnie rozciągnięciem na 3 sezony…

Całość My Love from the Star zamyka się w 21 odcinkach, łączy w sobie elementy sci-fi, sensacji, romansu i komedii. Głównym bohaterem jest kosmita, który żyje sobie na Ziemi dobre 400 lat, i zdecydowanie nie jest typem superbohatera (pomaganie ludziom wcale im nie pomaga). Drugą stroną romansu jest bardzo pyskata aktorka, która uważa się za pępek świata, bo przecież jest Cheon Song Yi! Taka para to tylko kłopoty i mnóstwo zabawnych sytuacji.

Poniżej kawałek promujący serial, razem z zarysowaniem fabuły (można włączyć angielskie napisy, żeby wiedzieć co też Do Min Joon mówi). Jak to koreańskie piosenki, ten refren się wkręca.

Plusy: świetnie zbudowane napięcie. Nawet jak miejscami bywało nudno, to zakończenie odcinka zawsze zostawiało ten odpowiedni niedosyt, by chcieć włączyć kolejny epizod. Lekki wątek kryminalny, który momentami był ciekawszy od głównego. Minusy: zakończenie. Chyba nie tego się spodziewałam, chociaż w sumie niczego się nie spodziewałam. Zdecydowanie zabrakło mi mocniejszego rozwiązania motywu zbrodni (i kary). Ale wcale nie było tak źle, szukam kolejnej k-dramy do oglądania, bo przy okazji osłuchuję się z językiem.

Marvel i Netflix, czyli Jessica Jones. Nie maratoniłam serialu już 20 listopada, nawet go chyba nie zaczęłam przed sobotą. Te 13 odcinków oglądałam przez tydzień, i szczerze mówiąc, Jessica mnie nie porwała. Nie wiem czy to zmęczenie moje, czy zwyczajnie serialowi zabrakło małej iskry, którą rozpaliłaby pożądanie do oglądania. Jessica momentami była nudna (inna opcja to ta, gdzie Iwona była zbyt zmęczona, by się skupić i docenić). A może zwyczajnie już wyrosłam z filmów o superbohaterach?

Serial chyba dostał za dużo hype’u, bo trailery zapowiadają zabawę w kotka i myszkę z Killgrave’em, a dostajemy grupę ludzi po przejściach z kompleksami i bagażem doświadczeń. Było dobrze, ale mam wrażenie, że mogłoby być lepiej. Oczywiście twórcy zostawili sobie kilka furtek na kolejne sezony – będę czekała, tak samo jak na kolejnego Daredevila i inne seriale spod szyldu Marvela i Netflixu.

I na zakończenie genialny trailer, bo taki miał być serial:

0 komentarzy do “mini-listopad #2: ten serialowy”

  1. Też mnie Jessica nie zachwyciła 🙁 Najlepsze były środkowe odcinki, jakoś tak 7-10 – wcześniejsze są za nudne, późniejsze jakieś takie udramatyzowane na siłę. Postać Simpsona nie do zniesienia, inne co najwyżej “meh”. Ale w sumie Ritter podobała mi się jako Jessica, a Tennant jako stalker i psychopata bez empatii wybitny.

    1. Dokładnie mam takie same odczucia 🙂 Simpson niby wprowadzał jakieś napięcie, ale mam wrażenie, że zabrakło czasu na jego wątek – to może być furtka do 2 sezonu.

      1. Nie będzie moim zdaniem drugiego sezonu, tak jak w Daredevilu, tylko w końcu przejdą do The Defenders albo wprowadzą kolejnego bohatera. Simpson na 100% był po to, by wprowadzić wątek do jakiejś większej fabuły w kolejnym serialu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.