Planowałam ten wpis jako krótki honorowy dodatek do podsumowania roku, ale nagle uznałam, że jednak mam za dużo do napisania, i może wyjść mi jakiś niepoprawny kolos. Więc zanim o tym, co robiłam w 2015, i co zamierzam w 2016, opowiem o cudownym grudniu w UK i najmniej świątecznych świętach jakie spędziłam.
Nie będzie niczym dziwnym, że zapowiada się kolejny koreański wpis. Ale też nie do końca, bo zaliczyłam też dwa wypady do lokalnego kina (miasto się doczekało “wielkiego” otwarcia w tym roku…) – uczucia mam mieszane, ale wpływa na to jakość sali kinowej, a nie filmu. Powinnam jednak zacząć od tego, że znów nie czytałam – próbowałam dokończyć Amerykańskich bogów, ale to mi się wydaje jakoś dziwnie niemożliwe. Dodatkowo umarło DKK na BookLikes (umarło już jakiś czas temu, ale nadal miałam nadzieję). A jednak mimo nadgodzin w pracy, obejrzałam masakrycznie dużo rzeczy!

Kino: postapokalipsa i miecze świetlne
Dwa filmy, na które wybrałam się do kina to Mockingjay pt 2 oraz oczywiście Star Wars: The Force Awakens w 3D.
Kosogłos mnie w pewien sposób zawiódł. Nie czytałam trylogii, więc też nie miałam się czego spodziewać, ale w filmie zabrakło mi tego czegoś. Na seansie trochę się nudziłam, i myślę, że lepiej oglądałoby mi się to w domu. Nawet Jennifer jakoś nie błyszczała, a uważam ją za dobrą aktorkę – możliwe, ze zaczęła się już męczyć rolą Katniss, albo zwyczajnie nie było co tam grać (skłaniam się do obu). Ogólnie nie był to zły film, ale po 2-3 tygodniach od seansu, nie jestem w stanie za wiele z niego przywołać, a to oznacza, że nie był wart 8 funtów.
Zakończenie też nie porwało. Jak już widziałam scenerię, i ustawienie postaci, wiedziałam co się stanie. A już to epilogowe “żyli długo i szczęśliwie” tak bardzo mi nie pasowało i chyba najbardziej popsuło mi efekt końcowy. Nie wyobrażam sobie takiego sielankowego życia po tak dużej traumie – ale może ja jestem dziwna.
Te cztery filmy w pewien sposób zachęcają mnie do przeczytania całych Igrzysk śmierci, ale ponieważ to jest nadal YA, to boje się efektu “been there, done that”, bo przecież widziałam już ekranizacje.
Siódma odsłona Star Wars, czyli gwiazda sezonu. Byłam jedną z tych szalonych osób, która kupiła bilety na dwa miesiące wcześniej. Nie miałam jednak jakiegoś nienormalnego hypu. Przed seansem przypomniałam sobie starą trylogię, co było bardzo przyjemne. Dzięki temu czułam pewną ciągłość fabularną.
Moje wrażenia są pozytywne, bo nowy Star Wars to dobrze zrobiony film, bez okropnych efektów specjalnych. I tak, wiem że powtórka historii, niektóre postacie nie wiadomo co tam robią, a fabuła ma dziury, ale to teraz Disney. I ja się nie nastawiałam na niesamowite kino akcji z głębokim przesłaniem, więc się nie zawiodłam. Mam tylko nadzieję, że te dziwne dziury załatają w VIII odsłonie i nie zbudują kolejnej Gwiazdy śmierci.
Jedyna rzecz, która psuła mi kinowy seans to dziwne 3D, które czasami nie działało jak powinno (możliwe, ze to wina okularów, które zostawiłam sobie z Marsjanina, i nie kupiłam nowych) oraz niewygodne siedzenia (nie było sposobu by znaleźć sobie wygodną pozycję do oglądania, cierpieliśmy oboje z moim Połówkiem).
A teraz moment, na który nikt nie czeka: Korea Południowa i Star Wars (jestem prawie pewna, ze oni mieli premierę już 17 grudnia) oraz sposób promowania filmu. Bardzo popularna grupa k-popowa EXO, we współpracy z marką i Disneyem, stworzyła utwór promujący film. Tytuł jest prosty jak miecz świetlny… Muzyka jest chwytliwa, i za każdym razem jak słyszę refren, to potem przez pół dnia go sobie nucę (albo 3 dni, bo czemu nie).
ps. jest też wersja japońska piosenki…
Za dużo k-dram
Maratonię koreańskie seriale. Ale postaram się krótko i przyjemnie, bo dłużej planuję po nowym roku. K-dramy zazwyczaj trwają dokładnie godzinę czystego oglądania (każdy odcinek, po wycięciu reklam), więc moich godzin z nimi uzbierało się w grudniu bardzo dużo. Obejrzałam w sumie 7 tytułów w tym miesiącu (uzależnienie):
- Coffee prince, 2007, 17 odcinków
- Boys over flowers, 2009, 22 odcinki
- Lie to me, 2011, 16 odcinków
- Blood, 2015, 20 odcinków
- Sweden laundry, 2014/2015, 16 odcinków
- You’re beautiful, 2009, 16 odcinków
- K-POP extreme survival, 2012, 14 odcinków
Łącznie spędziłam 121 godzin na oglądaniu – średnio musiałam spędzić 4 godziny dziennie, co już wydaje się straszne… i zostawię to bez komentarza.
Planuję mały cykl obok koreańskiego piątku, gdzie podzielę się wrażeniami z k-dram. Zapewne ze spojlerami, ale to są przewidywalne seriale. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tk bardzo uzależniają – przypuszczam, ze to dlatego, ze ja jestem dziwna sama w sobie – z czego jestem niezwykle dumna (z mojej dziwności).
Korean Junkies bardzo fajnie podsumował/podsumowali pewne schematy w k-dramach, które pojawiają się prawie zawsze – można obejrzeć i się pośmiać:
Inne rzeczy
Bo nie tylko koreańskie. Obejrzałam Lunchbox (Dabba/Smak curry) z 2013 roku. Bardzo spokojny film o samotności, świetne role Irrfana Khana, Nimrat Kaury (nie wiem czy dobrze odmieniam jej imię, więc proszę o wybaczenie) oraz Nawazuddina Siddiqui.
Serialowo jest na bieżąco z Once Upon a Time oraz AHS: Hotel.
Na nowy rok zaplanowałam większą różnorodność filmowo-serialową, ale o tym w kolejnym wpisie.