Przejdź do treści

Obejrzałam “Ghostbusters. Afterlife”

ghostbusters

Muszę przyznać, że rok zaczęłam mało filmowo, bo jednak dużo czasu poświęcam na czytanie, ale uparłam się nadrobić kilka filmów z końca 2021, których nie udało mi się obejrzeć w kinie. I dzięki mocy streamingu, udało mi się ostatnio obejrzeć Ghostbusters. Afterlife. Czekałam na ten film, bo stado piankowych marynarzyków i Paul Rudd.

Oryginalni Pogromcy duchów z 1984 roku, to jeden z tych obrazów, który ukształtował mój dziwny, nie do końca nerdowski, gust filmowy. A może powinnam rzec, że gust popkulturowy. Bo ja do tej pory uwielbiam nieco kiczowate kino lat ’80 i ’90, z takimi hitami jak Powrót do przyszłości oraz Karate Kid (ten oryginalny, nie mylić z tym z 2010 roku).

W ostatnich latach jest moda na wracanie właśnie do tych filmów, które są wyznacznikiem mojego dorastania. Dostaliśmy świetne Cobra Kai, które już zapowiedziało kolejny, piąty już sezon. Na Disney+ pojawiło się mocno średnie The Mighty Ducks: the Game Changers. A z nowszych obrazów, filmowy The Craft: Legacy (wciąż przede mną!). I oczywiście bardzo średnia wersja Ghostbusters z 2016 roku, która nie-szokowała swoim gender swap.

Dlatego czekałam na Ghostbusters. Afterlife, bo wracała stara ekipa. I wierzyłam, że dostanę coś wypełnionego nostalgią i tym charakterystycznym humorem z lat osiemdziesiątych. I w filmie dostałam dokładnie to.

Czym jest Ghostbusters. Afterlife? To trochę kontynuacja, a trochę remake z kilkoma oczkami puszczonymi do fanów klasyka. I jasne, bez znajomości filmu z 1984 roku, nowy widz nie koniecznie będzie czerpał taką samą przyjemność jak ja. Bo to nie jest wielkie kino, nie jest nawet widowiskowe i napchane akcją. Ale ogląda się to bardzo dobrze.

Tak, fabuła jest przewidywalna. Tak, powtarza schematy z oryginału (zresztą na napisach końcowych jest jak wół “na podstawie filmu Ghostbusters 1984″). I tak, Paul Rudd jest zabawny.

Film to przede wszystkim hołd dla nieżyjącego już Harolda Ramisa (zm. 2014), bo to Egon Spengler staje się centralną, mimo że nieobecną, postacią. Jest trochę tym, co skleja samą fabułę, niczym rozbryzgany Piankowy Marynarzyk. I chociaż fizycznie nie pojawia się obok Billiego Murraya, Dana Aykroyda oraz Erniego Hudsona, to jego obecność jest namacalna i cieszę się, że tak został rozwiązany brak tak ważnej postaci. Zresztą, sam tytuł sugeruje pewne wątki w filmie — wyszło genialnie.

A jak na tle starych wyjadaczy wypada nowa, głównie młoda obsada? Ciekawie. Finn Wolfhard znany z The Starnger Things już udowodnił, że coś tam potrafi. Mckenna Grace kojarzona jest z odgrywania młodszej wersji Sabriny. Uważam, że oboje całkiem nieźle poradzili sobie z rolami i świetnie się zgrali z estetyką filmu. Ale czy ten akurat film otworzy im drogę do kariery (o ile musi)? Nie wiem.

Do you experience the feelings of nostalgia? Do you or any of your family ever seen a Ghostbusters movie? If the answer is YES don’t wait another minute. Go see Ghostbusters. Afterlife!

A tak zupełnie na poważnie, polecam film tym, którzy z sentymentem i lekkim uśmiechem wspominają oryginalną wersję z 1984 roku. Oglądałam bez oczekiwań — no może z małym oczekiwaniem dobrej zabawy. Nie spodziewałam się odniesień do przeszłości, co zawsze na plus dla takich staruszków jak ja. Ten sam klimat, ten sam format zdjęć, ciekawe odbicie kilku kluczowych scen, no i Piankowe Marynarzyki.

Czy mam w planach teraz powtórkę filmów z ’84 i ’89? Ależ oczywiście!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.