Przejdź do treści

DKK: Marsjanin

Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła recenzji promującej Dyskusyjny Klub Książki na BookLikes. Nasz majowy wybór padł na głośną powieść Andy’ego Weira Marsjanin – wydana w 2013 roku przeżywa swoje kolejne 5 minut sławy za sprawą powstającego filmu z Mattem Damonem w roli głównej.

Z książkami, o których jest głośno pojawia się problem – to co zachwyca może okazać się naciąganym kiczem. Pod grubą warstwą mojej ciekawości zawsze kryje się inna – niepewność. Do lektury podchodzę ostrożnie w przypadku głośnych bestsellerów, powieści rzucanych na ekrany kin, czy mocno promowanych debiutów literackich. Bo to taki kot w worku, nigdy nie wiadomo ci się trafi, ani jak się trafi.

Ady’emu Weirowi udało się mnie kupić już pierwszym akapitem Marsjanina. Bo czy można nie zachwycić się dosadnym stwierdzeniem Marka:

Mam całkowicie przesrane.
To moja przemyślana opinia.
Przesrane.

Jest w tych zdaniach pewne (nieerotyczne) napięcie. Jako czytelnik pomyślałam sobie: czeka mnie teraz coś niesamowitego, i obym się nie myliła. Ale zacznijmy od początku.

Marsjanin

Ares 3 – trzecia załogowa misja na Marsie, przekonuje się na własnej skórze jak niegościnna jest to planeta. Sześcioosobowa grupa astronautów, zmuszona jest ewakuować się z powierzchni czerwonej planety – niespodziewana burza piaskowa, o zbyt dużej prędkości zagraża ich bezpieczeństwu. Oczywiście nic tu nie idzie zgodnie z planem. Po tyłku dostaje się Markowi Watneyowi, który w myśl zasady “nieszczęścia chodzą parami” najpierw obrywa anteną po żebrach, a potem zostaje sam. Cały świat uważa go za zmarłego, ale bohater o dziwo się nie załamuje. Po wnikliwej analizie swoje sytuacji i dostępnych środków, zaczyna wielki życiowy plan “jak przeżyć cztery lata na Marsie i wrócić do domu”.

Główny bohater – Mark Watney – na własnej skórze przekonuje się, jak niebezpieczne potrafią być burze piaskowe na Marsie. Załogowa misja Ares 3, której Mark jest członkiem, zmuszona jest do ewakuacji z powierzchni czerwonej planety. Niestety nieszczęścia chodzą parami – nasz bohater uznany za martwego zostaje sam na niegościnnym Marsie.

Szósty dzień tego, co miało być dwoma najwspanialszymi miesiącami w moim życiu, i wszystko zamieniło się w koszmar.
Nawet nie wiem, kto to przeczyta. Pewnie ktoś to w końcu znajdzie. Może za setki lat.
Tak wspominam… Nie umarłem 6. sola. Bez wątpienia reszta załogi tak myślała i nie mogę ich za to winić. Może ogłoszą z mojego powodu żałobę narodową, a na mojej stronie w Wikipedii napiszą: „Mark Watney to jedyny człowiek, który umarł na Marsie”.

Wszyscy dobrze znamy Robinsona Crusoe, motyw rozbitka nie jest niczym nowym w literaturze. Zresztą był on już chętnie przetwarzany na różne sposoby w popkulturze – serial Lost czy reality show Survivors, to jedne z pochodnych. Powrót do klasycznego ujęcia – samotny bohater i ekstremalne warunki (nawet jeśli to Mars) mógł być nieco ryzykowanym posunięciem.

Mógł być. Bo Andy Weir odważnie rzucił się w literaturę przygodową, którego ratuje nietuzinkowy bohater. Mark Watney, optymista o niezwykłym poczuciu humoru, sprawia że powieść czyta się fantastycznie! Sposób bycia bohatera mocno kontrastuje z warunkami panującymi na Marsie, co w efekcie daje nam ciekawą narrację okraszoną czarnym humorem. I zdaje się, że to zadecydowało o sukcesie Marsjanina – nie wyobrażam sobie, żebym mogła czytać o przygodach kosmicznego rozbitka w innym wydaniu. Gdyby nie Mark, książka mogłaby okazać się przeraźliwie nudna.

Zniszczenie jedynego symbolu religijnego wystawiło mnie na pastwę marsjańskich wampirów. Muszę zaryzykować.

Jak już wspomniałam we wstępie, Marsjanin był naszym majowym wyborem w DKK. Zdania na temat powieści były raczej entuzjastyczne, i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym kilku nie zacytowała.

Zostawiając Watneya nieco z boku, SargentoGarcia zwraca uwagę na postawę NASA:

Weir przez pryzmat mechanizmów rządzących programami kosmicznymi starał się obnażyć również wszechobecny dupochronizm i materializm. Myślę, że gdyby nie zainteresowanie prasy oraz obowiązek ujawniania społeczeństwu zdjęć z Marsa, w NASA prawdopodobnie podjęto by decyzję o pozostawieniu “zguby” bez pomocy.

To też nie jest tak do końca złe. Trzeba zrozumieć obie strony, bo w końcu potrzebne są pieniądze na wszystko (takie czasy). Ale Weir mimo wszystko pokazał kilka osobowości  w NASA – są tam ludzie bardziej regulaminowi i sztywni, są ciekawscy, i są też jednostki, które nie boją się działać wbrew zasadom i ratują ludziom życie.

Z kolei A–, nieco podpuszczony przez mój zmyślony problem (uznałam, że warto popchnąć dyskusję pytaniem o huśtawkę emocjonalną Marka), rozważa nad depresją głównego bohatera. A raczej braku takowej:

Mark przedstawiany jest jako człowiek otwarty i pozytywny. I taki jest aż do bólu. Huśtawka emocjonalna? Szczerze mówić nie zauważyłem jej. Coś tam wspomina, że ciężko mu na duszy, ale zaraz wszystko jest ok i działa dalej. Nie przekonały mnie te “gorsze chwile”. Wydaje mi się zresztą, że w ramach narzuconego reżimu życia w obcym środowisku Marsa, zwątpienie i depresja równałaby się rychłemu końcowi historii ze skutkiem śmiertelnym. Być może tylko tak bezprecedensowo pozytywny człowiek ma szansę na przeżycie na Marsie?

Kiedy czyta się Marsjanina, brak jego depresji nie wpływa źle na odbiór powieści. Oczywiście Mark ma swoje gorsze chwile, kiedy coś nie idzie według planu – tak do końca MacGyverem jednak on nie jest. Ja jego niezwykły optymizm zauważyłam już po lekturze, i zaczęłam się zastanawiać, czy tak się da (ponoć da się tak żyć!).

Preity dzieli się swoimi odczuciami po niepełnej lekturze. Bo nawet jak nie skończyłeś powieści, to zawsze możesz dyskutować z nami (uwaga na spojlery):

Ja co prawda jeszcze książki do końca nie doczytałam (naprawdę świat się uwziął i robi wszystko, aby mi wykonanie zadania uniemożliwić), ale będąc za połową dopisuję się do grona zachwyconych czytelników. Marsjanina czyta się naprawdę świetnie, Mark swoim podejściem do całej sytuacji podbił moje serce od samego początku (uwielbiam takich bohaterów), a to jak rozwija się historia sprawiło, że jestem w stanie przełknąć (znaczy się nie zauważę w trakcie czytania) każdy naukowy idiotyzm jaki się w trakcie pojawi.

Bo ponoć są tam naukowe idiotyzmy – ten o nawożeniu ziemniaków własnym G zauważyła jakiś czas temu Agnieszka w tekście MacGyver na Marsie (polecam też poczytać).

Ale żeby nie było tak różowo, Lolanta uznała, że Marsjanin to powieść nie dla niej. Dzięki temu wracamy do motywu ziemniaka na Marsie:

W moim przypadku “Marsjanin” to totalna pomyłka. Najpierw nie chciałam czytać, bo samotnik na Marsie jakoś do mnie nie przemawia, potem kuszona zabawnymi cytatami już już miałam się za niego zabrać, ale promocja książki tak mi ją obrzydła (wiecie, otwieram lodówkę, a tam Marsjanin ;)), że musiałam odczekać. I dopiero teraz, gdy Iwona napisała u siebie na blogu, że to książka na ten miesiąc na DKK postanowiłam spróbować. I co? I myślałam, że zdechnę z nudów, kiedy główny bohater przez 25 stron gadał o hodowli ziemniaka :/ Nawet dowcip go nie uratował 😉
Zwykle daję książce przynajmniej 50 stron zanim odłożę, ale przekartkowałam i okazało się, że na kolejnych 25 stronach też niewiele się zmienia. To nie na moją cierpliwość, niestety 🙁

Mark miał całkiem ciekawe przygody ze swoją farmą ziemniaczaną na kolejnych stronach powieści, ja się zawsze do nich uśmiechałam. Bo ziemniak to tak swojsko, chociaż nie wiem czy Amerykanin był w stanie go docenić.

Bonus: mój tekst zbiegł się w czasie z pierwszą zapowiedzią filmu na podstawie powieści Weira. W sam raz na deser.

5 komentarzy do “DKK: Marsjanin”

  1. Dzięki za trailer, jak go szukałam jakiś czas temu to go jeszcze nie było… choć szczerze mówiąc jest słabo zrobiony, za dużo pokazuje – ten fragment gdzie załoga buntuje się, by go ratować mogliby wyciąć, żeby zostawić widzowi jakąś niespodziankę… ale to teraz taka słaba szkoła trailerów panuje. Dziwi mnie też ujęcie z Markiem patrzącym na zdjęcie jakiejś kobiety z dzieckiem – przecież on w książce nie miał rodziny… czyżby szykował się typowy nudny hollywoodzki wątek z dupy? Trochę się teraz boję, że zepsują Watneya.

    A co do tego jego poczucia humoru, to potrzebowałam czasu, żeby je kupić, bo na początku odstręczał mnie bardzo ten humor, normalnie nie lubię tego typu narracji, ale z czasem przyzwyczaiłam się, że Watney po prostu taką ma osobowość i to do niego pasuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.